Jan Darecki „Pustelnik Jano” / fot. Marek Chajec
Są marzenia zwykłe, po spełnieniu których oczekujemy szczęścia, radości czy satysfakcji. A jakie były moje? Czy moje marzenia obiecywały życiowy komfort, spokojne dostatnie życie? Na pewno nie. One zapowiadały życie trudne, pełne cierpienia i ogromnego zagrożenia. A ponieważ właśnie takie marzenia w sobie odnalazłem, postanowiłem je realizować.
Pierwszym marzeniem było życie w nędzy jako człowiek bezdomny, drugim samotne życie w lesie jako pustelnik, natomiast trzecie, najważniejsze, to odnalezienie w moim życiu Boga żywego, Tego Boga o którym mówi Kościół i Biblia. I to ostatnie, trzecie marzenie, jak najbardziej pozytywne, było najtrudniejsze do zrealizowania. Te szalone marzenia zacząłem realizować w wieku 24 lat. Najpierw postanowiłem rzucić studia, w drugiej kolejności rzuciłem Rzeszów, miasto w którym mieszkałem od urodzenia i wyjechałem w Bieszczady tocząc życie włóczęgi, mówiąc inaczej praktykowałem artystyczny ,,włóczing”.
Włóczyłem się po Bieszczadach, ale i po całym kraju, po różnych rejonach Polski. Zawsze w plecaku miałem śpiwór i oczywiście aparat fotograficzny, a w późniejszym czasie także dyktafon, na który nagrywałem wywiady z polską elitą intelektualną i artystyczną. Ale początek tej przygody datuje się na rok 1979, gdy pojawiłem się nad Jeziorem Solińskim. Początkowo pomieszkiwałem nad brzegiem jeziora w starej – dziurawej łodzi – stojącej na brzegu, a następnie kupiłem sobie mały kajak, którym opływałem całe jezioro. Wtedy to odkryłem wyspę Skalistą, na której postanowiłem zamieszkać. Stał na niej barak, w którym zamieszkałem. I właśnie wtedy, będąc młodym chłopakiem dotarło do mnie, że moje życie jest wyjątkowo ciekawe, przypominające życie Robinsona Crusoe, przecież to temat na książkę, a nawet na film. Wtedy zrodziło się we mnie kolejne marzenie, aby opisać swoje życie w książce. Aby zrealizować to marzenie musiałem czekać wiele lat, ale już wtedy ziarno tego marzenia zostało zasiane.
Pewnego razu włócząc się brzegiem jeziora, w lesie zauważyłem szałas, zatem podszedłem , aby rozeznać, czy nadaje się na następną pustelnię. Gdy byłem już blisko, zauważyłem siedzącego przed szałasem starszego brodatego człowieka. Przywitał mnie bardzo serdecznie, i tak rozpoczęła się nasza przyjaźń. A któż to taki? To jeden z pierwszych zakapiorów, rzeźbiarz, Zdzichu Rados. To było 44 lata temu. Zdzichu dużo opowiadał mi o zakapiorach, a znał ich wszystkich, i właśnie wtedy zrodziło się we mnie kolejne marzenie, aby kiedyś organizować zloty zakapiorów, na które przyjechałoby choć dziesięciu.
W tym czasie nad jeziorem w swojej zatoce mieszkał Henryk Victorini, którego nie znałem osobiście, tylko widywałem go, gdy łodzią przepływał koło wyspy Skalistej. Swoje życie, tak po ludzku, miałem trochę zaplanowane, ale jednak pojawiały się na mojej życiowej drodze wydarzenia, które zmieniały moje plany, bardzo często zaskakiwały, a jak się później okazało, były bardzo ważne w tej mojej życiowej układance. Tak jak w puzzlach każdy niewiele znaczący element, ma swoje miejsce i swój sens w całej układance, tak te moje pojedyncze doświadczenia widziane po latach uzmysłowiły mi, że nie były przypadkowe, doskonale wpisywały się w moje życie.
Takim wydarzeniem – jak się później okazało – był mój wyjazd do Krakowa na zlot hipisów. Tam poznałem bliżej ks. Szpaka i młodą hipiskę, pustelnicę Sarę, z którą się zaprzyjaźniłem. Odwiedziła mnie w Bieszczadach, a później przez kilka miesięcy włóczyliśmy się razem po kraju. Po tej włóczęgowskiej przygodzie Sara wróciła w góry do swojej pustelni, a ja rozpocząłem kolejny etap w moim życiu przenosząc się znad Jeziora Solińskiego do pustelni do Puszczy białej pod Warszawę, gdzie mieszkałem dwa lata. Tam działy się niezwykłe rzeczy, bardzo tajemnicze. Przez te dwa lata poznałem wielu ciekawych ludzi, ciekawych, ale często niebezpiecznych uwikłanych w przeróżne ezoteryczne ugrupowania. W tym czasie do Polski docierała ideologia New Age, przed którą przestrzegam. W zimie pustelnia spłonęła, więc wróciłem do domu w Rzeszowie, gdzie spróbowałem prowadzić zwykłe życie, lecz wychodziło mi to kiepsko i po 15-stu latach ponownie pojechałem w Bieszczady wieść, tak jak wcześniej życie pustelnicze. Ponieważ nie miałem pieniędzy, no i oczywiście domu, wiodłem życie włóczęgowskie mieszkając w różnych chatkach u życzliwych ludzi.
W tym też czasie odżyły moje marzenia o organizowaniu zlotów zakapiorów, ale także dostałem propozycje od kilku wydawców, abym robił albumy fotograficzne o Bieszczadach, ale także dla mnie ważne, abym pisał książki o swoim życiu, co było moim marzenie zrodzonym jeszcze na wyspie Skalistej. Wtedy, mieszkając na wyspie, miałem lat około 26, a teraz 48, więc zleciało wiele lat zanim moje młodzieńcze marzenia zaczęły się materializować. W przeciągu kilku lat ukazało się kilka moich albumów, ale też w roku 2014 napisałem swoją pierwszą książkę ,,Autobiografię mistyczną”, w której opisałem swoje wyjątkowo ciekawe życie. Miałem z sobą fantastycznie ciekawe życie, doświadczenia ekstremalne, wiedziałem co to głód i zimno. W zimowych pustelniach nieraz było tak zimno, że w nocy woda w butelkach zamarzała, lecz to mnie nie przerażało, to była realizacja moich marzeń o życiu w nędzy.
Dzięki tej książce dotarłem do przedstawicieli polskiej elity intelektualnej i artystycznej, poznałem wielkie rody arystokratyczne, reżyserów, aktorów, kompozytorów, filozofów, pisarzy… Spotykając się z nimi nagrywałem wywiady, a owocem tych spotkań jest moja następna książka ,,Osobowości”, która ukazała się w 2022 r. Pisanie ,,Osobowości” to wielka i wspaniała przygoda intelektualna, przygotowując się do wywiadów musiałem przeczytać setki książek, i takich z klasyki literatury światowej, ale także dzieł filozoficznych. Natomiast dwa lata później ukazała się moja – jak na razie – ostatnia książka ,,Moja bieszczadzka odyseja”, a mówiąc precyzyjniej jest to albumo-książka, gdyż oprócz mojej gawędy jest w nie prawie 200 zdjęć. Tak więc moje pisarskie marzenie po wieku latach zostało zrealizowane, zgodnie z moją zasadą, że marzenia są po to, aby je realizować.
Jan Darecki ,,Pustelnik Jano”