Jak sarenki nie chciały jeść sałaty z marketu

Zima mocno ścisnęła i pod nasz dom zaczęła podchodzić leśna zwierzyna. Ptaki od początku opadów śniegu regularnie dyżurowały na zawieszonej specjalnie dla nich słoninie, ale im dłużej śnieg zalegał zaczęli pojawiać się inni goście. Ślady wokół kompostownika wyraźnie wskazywały, że stał się on stołówką dla coraz liczniejszej leśnej braci. No i oczywiście pojawiły się sarny. Nie jedna, ale cała rodzinka. Jeden jelonek, łania i dorastająca latorośl.

Zachodziły coraz śmielej na podwórko i penetrowały go w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Śniegu było już sporo i aby dostać się do trawy czy mchów zgrabnie go rozkopywały przednimi nóżkami. Niespecjalnie się nami przejmowały, gdy wychodziliśmy na zewnątrz. Patrzyły lekko poirytowane, że ktoś wychodzi na teren, który wyraźnie wzięły w posiadanie. Któregoś dnia, gdy zima kolejny raz mocno chwyciła pomyślałem sobie, że może by podrzucić im coś lepszego do jedzenia niż zmarzła trawa czy gałązki drzew.

-Niech sobie zje coś smacznego, gadzina. Przecież ona tu u nas jak swojaki, z nami na podwórku żyją – pomyślałem.

Kupiłem w markecie na wyprzedaży kilka główek sałaty. Pięknej, zielonej, soczystej. Stadko z uwagą obserwowało mnie gdy wjeżdżałem autem z zakupów pod dom. Dumny z siebie w poczuciu dobrze wykonanej roboty położyłem sałatę w pobliżu sarenek, myśląc, że sprawię im wielką radość. Wszedłem do domu i przez okno obserwowałem rozwój wypadków. Zwierzaki chwilę patrzyły na to co robię, a potem swoim zwyczajem weszły na podwórko. Podeszły do zieleniejącej na białym śniegu sałaty… I nic. Powąchały je jedna po drugiej, i nie skubnęły nawet listka. Patrzyłem na to osłupiały nie wiedząc o co chodzi. Minionego lata, być może te same sarenki, doszczętnie ogołociły moją grządkę z sałatą. A tej tutaj nawet nie tknęły! Przeszły obok niej obojętnie.

Rano zebrałem przemarznięte główki i wyrzuciłem na kompost. Pod rosnącym nieopodal dębem dojrzałem rozkopany śnieg i ślady żerowania naszych zwierzaków. Okazało się, że zajadały się żołędziami, które leżały tam od jesieni. Żołędzie smakowały im bardziej niż piękna, zielona sałata prosto z marketu!

Na drugi dzień spróbowałem je poczęstować jabłkami kupionymi na wyprzedaży. Nawet na nie spojrzały. Odkryły natomiast na naszej rabacie trzmielinę, która wyraźnie im bardzo posmakowała.
Tak teraz nachodzi mnie refleksja – co jest z tą sałatą i jabłkami, że zwierzyna co ponoć zbyt rozumna nie jest tknąć jej nie chce. A może to my uważając się za niby rozumne stworzenia błądzimy i nikt nam tego nie powie otwarcie?

Shares