Jeszcze na początku lat 90-tych aby dojechać pociągiem z Przemyśla do Ustrzyk Dolnych i dalej do Zagórza polskie pociągi musiały wjeżdżać na tereny Związku Radzieckiego. Pasażerowie byli bacznie pilnowani przez sowieckich żołnierzy, którzy reagowali nawet na papier po kanapce wyrzucony przez okno. Zatrzymywano wówczas pociąg i przeprowadzano skrupulatne śledztwo – kto papier wyrzucił, dlaczego i czy aby ten wyczyn nie jest zagrożeniem dla Związku Radzieckiego.
Lata 60. XX wieku były czasem, w którym świat podzielony był na dwa bloki – kapitalistyczny Zachód pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych i komunistyczny Wschód pod przewodnictwem Związku Radzieckiego. Kraje Wschodu łączył sojusz ekonomiczny, ideowy i przede wszystkim militarny nazywany Układem Warszawskim. W przeciwieństwie do bloku zachodniego, za żelazną kurtyną nie było miejsca na jakąkolwiek wolność polityczną, a we wszystkich krajach na wschodzie rządziły partie komunistyczne, które z powodu swojej pozycji musiały być uległe wobec Związku Radzieckiego. W przeciwnym przypadku kraje te musiały liczyć się z możliwością zbrojnej interwencji podobnej do tej jaka miała miejsce w Czechosłowacji. ZSRR wykazywał czasem zrozumienie dla problemów sąsiadów, przykładem czego była zgoda aby polskie pociągi z Przemyśla do Zagórza przejeżdżały przez terytorium Związku Radzieckiego. Po II wojnie światowej i późniejszej korekcie granic tak wytyczono ich przebieg, że część lini kolejowej Przemyśl – Ustrzyki Dolne-Zagórz została po wschodniej stronie.
Umowę pomiędzy Polską Rzeczpospolitą Ludową a Związkiem Radzieckim o ruchu tranzytowym podpisano w 1962 roku. Uroczyste otwarcie trasy Zagórz – Przemyśl miało miejsce w styczniu 1963 roku na granicznej stacji w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych, tuż przy granicy z dzisiejszą Ukrainą. Na miejscu zgromadzili się dziennikarze, urzędnicy, orkiestra kolejowa oraz mieszkańcy. Fasadę stacji kolejowej zdobiły portrety przywódców obydwu krajów – Gomułki i Chruszczowa, a obok nich widniały napisy głoszące przyjaźń polsko-radziecką w obydwu językach. Od tego dnia pociągi zarówno towarowe jak i pasażerskie jeździły codziennie przez czterdziestodwukilometrowy skrawek terytorium Związku Radzieckiego na nowo otwartej trasie. Były to pociągi nadzwyczaj wolne w porównaniu do dzisiejszych standardów. Osiągały one zazwyczaj prędkość około pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, w porywach rozpędzając się do siedemdziesięciu.
Podróżni przejeżdżając przez sowieckie terytorium mogli podziwiać widok dawnych polskich miejscowości, które po wojnie zostały włączone do terytorium ZSRR. Wyglądały one na wyjątkowo zabiedzone i zaniedbane. Największym miastem, który został po tamtej stronie był Chyrów, w którym komuniści wprowadzili swoje porządki. Kościół zamieniono na dyskotekę, a jezuicki zakon obrabowano i przekształcono na koszary. Obraz ten był przykry dla wielu Polaków, którzy stamtąd pochodzili lub mieli tam rodzinne korzenie. Pasażerowie ci niejednokrotnie nie jechali do Przemyśla z powodu jakiejś konkretnej sprawy lub jako turyści, ale aby tylko popatrzeć z sentymentem na utracone ziemie.
Trasa oprócz przewozu pasażerów służyła również do wymiany handlowej między Polską a ZSRR. Do Związku Radzieckiego wywożono przyczepy do traktorów produkowane w Zasławiu, węgiel, materiały budowlane czy deski. W zamian Polacy otrzymywali od Sowietów ciągniki rolnicze bądź surowce. Nie była to jednak wymiana z równymi korzyściami dla obydwu stron. Pomimo że Związek Radziecki był jednym z większych odbiorców polskiego eksportu, to jego władze same ustalały ceny zarówno produktów importowanych jak i eksportowanych. W związku z czym, działając w swoim interesie Sowieci kupując polskie produkty zaniżali ich ceny, natomiast sprzedając swoje zawyżali je, aby osiągnąć większy zysk. Jednak Polska w obliczu hegemonii swojego sąsiada nie mogła z tym nic zrobić. Wymiana handlowa na tej trasie prowadzona była aż do upadku Związku Radzieckiego.
Rosjanie mieli ścisłą kontrolę nad wszystkim, co znajdowało się na ich terytorium i w jego pobliżu. Pomimo że na trasie do Przemyśla kursowały polskie składy z polskimi maszynistami i konduktorami, to Sowieci o wszystkim decydowali i mieli władzę. Wszystkie urządzenia na stacji PKP w Krościenku również były radzieckie i tylko oni mogli przy nich grzebać. Wielu Polaków to dziwiło i wręcz denerwowało, jednak nie mogli z tym nic zrobić.
Każdy pociąg przed wjazdem na terytorium ZSRR był zawsze wyjątkowo skrupulatnie kontrolowany. Istniało nawet specjalne miejsce, żeby służby mogły dokładnie go obejrzeć z góry, od wewnątrz i od dołu. Dwóch żołnierzy z latarkami i psami sprawdzało cały spód pociągu wagon po wagonie. Sowieci nie przestawali myśleć o potencjalnej możliwości sabotażu czy dywersji ze strony Polaków i brali pod uwagę że pod pociągiem może być nawet ładunek wybuchowy.
Jedynymi kolejarzami, którzy mieli bezpośredni kontakt ze swoimi odpowiednikami po radzieckiej stronie byli ci z Krościenka na granicy. Kontaktowali się oni przez telefony, a ich rozmowy były nagrywane. Zawsze po rozpoczęciu rozmowy po obu stronach granicy włączały się magnetofony szpulowe, takie same na których słuchało się muzyki, które wszystko nagrywały. Sowieci nie umieli za bardzo mówić po polsku, jednak Polacy po latach nauki rosyjskiego w szkole zazwyczaj w miarę umieli się nim posługiwać. To radziecki kolejarz zawsze wydawał pozwolenie na odprawienie pociągu, o które pytał go kolejarz po polskiej stronie. Kiedy zaświecała się biała lampka oznaczało to, że wszystko jest w porządku i pociąg może ruszać. Zazwyczaj tak się działo, jednak czasami radziecki kolejarz w ostatnim momencie z jakiegoś powodu zmieniał zdanie i Polak ponownie musiał pytać go o zgodę, co było dość stresujące. Z czasem jednak Polacy odkryli sposób jak temu zapobiec i po wydaniu zgody natychmiast otwierali semafory, co uniemożliwiało cofnięcie decyzji.
Polskich podróżnych podczas przejazdu obowiązywały surowe zasady. Dla przykładu w ogóle nie można było otwierać okien, nawet w przedziałach dla osób palących. Zakaz ten był oczywiście często łamany, aby ludzie mieli czym oddychać, jednak wiązało się to często z ostrym upomnieniem przez szefa konwoju. Wyjątkowo ryzykownym działaniem było z kolei wyrzucenie czegokolwiek przez okno pociągu na terytorium Związku Radzieckiego. Nie miało znaczenia czy był to niedopałek papierosa, ogryzek jabłka czy papierowa torba. Wówczas stojący przy hamulcu strażnik gwałtownie pociągał za jego wajchę, tak że pasażerów rzucało do przodu, a spod kół pociągu sypały się iskry. Strażnicy wychodzili z pociągu i z ostrożnością zabezpieczali wyrzucony przedmiot i poddawali go szczegółowym oględzinom. Pewnego razu kiedy wyrzucona została metalowa puszka została ona nawet pocięta na drobne paski. Wewnątrz składu rozpoczynało się śledztwo. „Ruscy” zaczynali biegać wzdłuż składu, krzycząc i próbując ustalić, kto jest sprawcą tak poważnego wykroczenia. Strażnicy chodzili po wagonach i przepytywali pasażerów, zazwyczaj z miernym skutkiem. Śledztwo kończyło się zazwyczaj po godzinie lub dwóch kiedy Rosjanie stwierdzali, że incydent nie miał znamion sabotażu i pociąg mógł ruszyć dalej.
Szczególnie zabronione było również robienie zdjęć czegokolwiek podczas przejazdu. Podróżni byli zawsze o tym informowani przez radzieckich mundurowych, a na dworcach widniał tabliczki z przekreślonym na czerwono aparatem. Zakaz był ten jednak nagminnie łamany, a pasażerom najczęściej udawało się ukrywać aparaty przez radzieckimi strażnikami. Zdjęcia robiono jednak w sposób ostrożny, nie podchodząc do okna zbyt blisko, aby nie zostać zauważonym przez pogranicznika. Kiedy doszło już do złapania kogoś na gorącym uczynku, czekały go poważne problemy. W najlepszym przypadku rekwirowano kliszę lub cały aparat, a w najgorszym mogło kończyło się to aresztowaniem i przesłuchaniami.
Podsumowując, to jak wyglądał przejazd polskich pociągów przez niewielki fragment Związku Radzieckiego pokazuje w jakiej sytuacji znajdowała się Polska przez cały okres komunizmu. Byliśmy wówczas państwem satelickim Sowietów, któremu w wielu obszarach były dyktowane warunki. Pomimo, że nie była to tak ścisła kontrola i terror jaki miał miejsce w Polsce po wojnie do śmierci Stalina, wciąż nasz kraj był silnie politycznie uzależniony od Moskwy.
Piotr Czuchra
Podczas pisania artykułu korzystałem z książki Krzysztofa Potaczały „Bieszczady w czasach PRL-u”