Jak w „Igloopolu” ilość owiec hodowanych w Bieszczadach w papierach księgowych zawsze się zgadzała. Choć w rzeczywistości różnie to bywało

Gdy Kombinat Rolno – Przemysłowy „Igloopol” gospodarzył w Bieszczadach jedną z gałęzi produkcji była hodowla owiec. Był to autorski pomysł ś.p. Edwarda Brzostowskiego, który lecąc kiedyś helikopterem nad tymi górami dostrzegł rozległe łąki i podjął decyzję, że tam będzie hodowla owiec. Co poniektóre łąki były zarośnięte olchą, ale to nie było przeszkodą. Drzewa powycinano, a pozostałe pniaki wysadzano za pomocą materiałów wybuchowych. Tak powstały duże łąki, gdzie prowadzono hodowlę owiec, których ile naprawdę było, nikt nie wiedział, ale księgowym w papierach wszystko zawsze się zgadzało.

„Kiedy jeszcze na Wołosatem gospodarzył Igloopol, w lecie co tydzień w sobotę była impreza z baranem z rożna. Baran oczywiście albo nie był ujęty w ewidencji, albo był z niej zdejmowany. Kiedy jarki się kociły, to nie podawano rzeczywistego stanu urodzonych jagniąt, tylko go zaniżano. W ostatecznym rozrachunku nawet kilkadziesiąt sztuk nie było zaksięgowanych. Zdejmowanie ze stanu odbywało się poprzez przypisanie sprawstwa morderstwa wilkom.

Takie upojne balangi z baranem z rożna, który służył jako zakąska do bimbru, trwały do białego rana. To były piękne czasy, kiedy i człowiek był syty, i księgowym stan owiec się zgadzał” – pisze w książce „Majster Bieda czyli zakapiory bieszczadzkie” Andrzej Potocki.

Shares